"... zarówno w arcypoważnych i niebłahych hipermarketach, jak i na melanżowych targowiskach warzywno–rybnych , gdzie w rejwachu, żmudnie handluje się szwarcem, mydłem i powidłem, trwa hollywoodzki harmider, z udziałem quasi-fanów superżądnych nicnierobienia, chandryczących się i rozglądających wte i wewte". To tylko fragment dyktanda z jakim musieli się zmierzyć uczestnicy X Jarosławskich Potyczek Ortograficznych. W rywalizacji wzięło udział 138 osób. Nie było bezbłędnego dyktanda - ci najlepsi mieli od kilku do kilkunastu pomyłek. W kategorii: szkoły podstawowe i gimnazja zwyciężyła Paulina Lis ze szkoły podstawowej nr 5, wśród gimnazjalistów najlepsza była Emilia Matrejek z Zespołu Szkół Drogowo Geodezyjnych i Licealnych, a wśród osób dorosłych - Joanna Hawełek z województwa śląskiego.
PEŁNY TEKST DYKTANDA
W świątecznej atmosferze
Mróz w okamgnieniu i rad nierad skuwa rzeki i srebrzy drzewa. Ponaddwuipółletnie, szarobure, wielkogabarytowe żubry z Puszczy Białowieskiej czekają na pszenżyto. Odleciały beżowo–rude jerzyki, kszyki, pustułki i gżegżółki. Wkrótce, czyli niezadługo, z dalekiej Północy przylatują gile, jemiołuszki i krzyżodzioby. Ni stąd ni zowąd przysiadają na modrzewiach, na rozprężonych kosodrzewinach. W przededniu okresu bożonarodzeniowego zarówno w arcypoważnych i niebłahych hipermarketach, jak i na melanżowych targowiskach warzywno–rybnych , gdzie w rejwachu, żmudnie handluje się szwarcem, mydłem i powidłem, trwa hollywoodzki harmider, z udziałem quasi-fanów superżądnych nicnierobienia, chandryczących się i rozglądających wte i wewte. Nasz zhardziały znajomy, rześko dzierżąc torbę, wychynął chyżo z domu na żarliwą prośbę żony i w zimowym entourage’u, kupuje prezenty bożonarodzeniowe. Dla syna książkę o Wyspie Bożego Narodzenia, dla synowej apaszkę w różnokolorowe esy–floresy, dla siedmioletniego wnuka Jerzyka canona z zoomem i dziesięcioma megabajtami pamięci, a dla kilkunastoletniej Klaudii wielofunkcyjnego, wnet zdezawuowanego pendrive’a. Honorata, która kupiła już dla męża książki Goethego, Schillera i Cervantesa, sprząta skądinąd schludne mieszkanie i przyrządza wieczerzę wigilijną. Nie może na niej zabraknąć kutii, robionej ongiś przez Zabużan na Kresach Wschodnich. Nie najwyższe wnuki przygotowują chromoniklowe sztućce na przepyszne rendez-vous z uszkami grzybowymi, na smażonego karpia i, o dziwo, na abchaskie sushi nadziewane na łapu-capu.
W Wigilię, gdy na ciemnogranatowym niebie rozbłyśnie pierwsza gwiazda, przywodząca na myśl Gwiazdę Betlejemską, połamiemy się opłatkiem, który jest rodzajem przaśnego ciasta ze skrobi pszennej. Później rodzina na czczo spożyje aż nadto przesmaczne frykasy i popłyną w przestrzeń kolędy w C-dur i c-moll. Przed północą podążymy na pasterkę. Na niebie ujrzymy Wielką Niedźwiedzicę. A w sylwestra, poniewczasie, z półuśmiechem, trzymając w rękach rozżarzone żagwie, rzewliwie zatańczymy żwawe, jazzowe, swingujące i rozhasane mazury i chyże hołubce.